About: dbkwik:resource/HHrBp-dN38YR6Lg0lrSlcA==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : dbkwik.org associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Atta Troll (Heine, przekł. Urbański)/21
rdfs:comment
  • My, bez nawy Argonauci, pieszo pnący się po górach, by nie złote posiąść runo, lecz niedźwiedzia jeno skórę ach, modnego dziś pokroju bohaterów my pokurcze; stąd i żaden wieszcz klasyczny nie uwieczni nas w swej pieśni! A utrapień przecież tyle, tyle trudów! Co za tuczą zaskoczyła nas na cyplu, gdzie ni drzewa, ni dorożki! Bandaż pękł - i z przepukliny chmur lunęło też jak z cebra! Ręczę, Jazon na Kolchidzie takim nie był prażon tuszem. Deszczochrona! - zawołałem - trzy tuziny dam królątek za parasol! Krzyczę sobie - deszcz zaś leje sobie ciurkiem. Zmordowani, opuściwszy uszy, jak dwa zmokłe pudle, późną drapiem się już nocą do szałasu czarownicy. Przy ogniska jasnem świetle przykucnęła tam Uraka i spasłego czesze mopsa; lecz odepchnie go corychlej, i pospieszy nam z usługą. Słomą mi wyści
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Rozdział XXI.
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Heinrich Heine
abstract
  • My, bez nawy Argonauci, pieszo pnący się po górach, by nie złote posiąść runo, lecz niedźwiedzia jeno skórę ach, modnego dziś pokroju bohaterów my pokurcze; stąd i żaden wieszcz klasyczny nie uwieczni nas w swej pieśni! A utrapień przecież tyle, tyle trudów! Co za tuczą zaskoczyła nas na cyplu, gdzie ni drzewa, ni dorożki! Bandaż pękł - i z przepukliny chmur lunęło też jak z cebra! Ręczę, Jazon na Kolchidzie takim nie był prażon tuszem. Deszczochrona! - zawołałem - trzy tuziny dam królątek za parasol! Krzyczę sobie - deszcz zaś leje sobie ciurkiem. Zmordowani, opuściwszy uszy, jak dwa zmokłe pudle, późną drapiem się już nocą do szałasu czarownicy. Przy ogniska jasnem świetle przykucnęła tam Uraka i spasłego czesze mopsa; lecz odepchnie go corychlej, i pospieszy nam z usługą. Słomą mi wyściela barłóg - rozpłatawszy, z nóg mi zzuwa niewygodne espardille - i z odzieżą ściąga spodnie, co do lędźwi tak przylepły ciasno, wiernie - jak to nieraz gapia nas się czepia przyjaźń. Szlafrok dajcie! Suchy szlafrok - za królątek trzy tuziny! Wołam - mokra zaś koszula parą kurzy się na grzbiecie. W ciarkach, i zębami kłapiąc, chwilę stałem u ogniska; ażci ciepłem zamroczony powaliłem się na słomę. Ani zasnąć! Mrużąc oczy, zerkam więc ku starej wiedźmie. Wciąż tam siedzi u komina, a na łonie jej spoczywa obnażony syna tułów. Obok niej, na tylnych łapach spasły służy mops - a w przednich zmyślnie trzyma jej garnuszek; a z czerepka tego wiedźma rudy jakiś czerpie tłuszcz i skwapliwie, drżąc z pospiechu, syna maści pierś i ziobra. Maszcząc tak i nacierając, zcicha mu przez nos gęgoce kołysankę. Na ognisku przejmująco pryska płomień. Istny trup, kościsty, żółty, leży syn na matki łonie i śmiertelnie smutne, szklane, blade wybałusza oczy. Więc naprawdę to umarły? A więc miłość macierzyńska najsilniejszych maści czarem życie wciera weń po nocy? Dziwny pół-sen, gorączkowy! Członki ciężą mi ołowiem, jak spętane - zmysły za to strasznie przeczuleniem czujne. A ta w izbie utrapiona, zielska ostra woń! Z bolesnem grzebię w myślach wysileniem, skąd ją znam? Napróżno grzebie. A jak wstrząsał mną komina głuchy jęk! Coś, niby skowyt uwędzonych dusz, biedaczek - coś, jak dobrze znane głosy. Lecz najsrożej mnie nękało martwe to, wypchane ptactwo, co u głowy, przy barłogu, rzędem stało na tarcicy. Strasznie zwolna wachlowało swemi skrzydły - i wprost ku mnie długie przeginało dzioby niby ludzkich nosów haki. Ha, widziałem już je kiedyś, takie nosy! Gdzie? W Hamburgu, czy Frankfurcie, na ulicach. Męką świta mi wspomnienie. Senna zmogła mnie nareszcie niemoc. Miejsce czuwających, fantastycznych tych widziadeł twardy zajął, zdrowy sen. I z nienacka szatro, we śnie, zmienia się w balowa sale. Strop wysoki - i kolumny - i płonące żyrandole - niewidzialna zaś kapela gra bezecne mniszek tańce, balet widm z Roberta-Djabła. Przechadzałem się samotny. Wtem odskoczą drzwi na oścież - i powolnym a miarowym, uroczystym wnijdą krokiem nader osobliwi goście. Same mysie i upiory! Każdy niedźwiedź, na dwu łapach, ramie w ramie wiedzie widmo w biały otulony całun. Dziwnie tak dobrane pary walca puszczą się po sali z kąta w kąt. Pocieszny widok! Śmiać się chce, choć wstrząsa dreszcz. Bryłowate bowiem mysie srodze żmudną miały pracę, by powiewnie wirującym cieniom dotrzymywać kroku. Nieporadne one bestje prąd unosił bez litości; orkiestrowe nawet basy zagłuszało ich sapanie. Nieraz, para się zderzyła z drugą parą; widmu tedy, co trąciło go w przelocie, myś odpłacał się kopnięciem. Nieraz, w tańca zagmatwaniu z czoła swego współdansera niedźwiedź białe zerwał giezło - i łysnęła trupia główka. Aż ci z całej hukną mocy i waltornie i cymbały, i potężnie zagrzmią kotły: nuże w skok, do galopady! Nie dośniłem jej do końca - gburowaty bowiem kudłacz tak mi stąpił na nagniotki, że zbudziłem się w wykrzykiem.
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software