rdfs:comment
| - Michorowski chodził wolno w bliskości pałacu, oczyma przebijał okna. Tęsknił i marzył. Pragnął odgadnąć, za którym oknem jest ona. Imaginacją rozwalał mury pałacowe i widział arcyksiężniczkę taką, jak na balu: białą, poważną, z rozchylonymi ustami, depczącą jego tuberozę. W duszy swej czuł zgrzyt, jakby się w niej coś ścierało. Niesmak ogarniał go uparty, przykry. – Co ja tu robię pod tymi murami? - myślał. Ale coś go trzymało. Bohdana myśl nagła tchnęła niemile. – Ten obdartus... to ja! Wybuchnął złym śmiechem - i odszedł. Niesmak potęgował się. Myśl buntowała uczucia. Słyszał wewnętrzny jej szept.
|
abstract
| - Michorowski chodził wolno w bliskości pałacu, oczyma przebijał okna. Tęsknił i marzył. Pragnął odgadnąć, za którym oknem jest ona. Imaginacją rozwalał mury pałacowe i widział arcyksiężniczkę taką, jak na balu: białą, poważną, z rozchylonymi ustami, depczącą jego tuberozę. W duszy swej czuł zgrzyt, jakby się w niej coś ścierało. Niesmak ogarniał go uparty, przykry. – Co ja tu robię pod tymi murami? - myślał. Ale coś go trzymało. Zobaczył małego chłopca, roznosiciela gazet. Obdartusek stał z plikiem pism pod pachą i gapił się z otwartą gębą na pałac. Od czasu do czasu drapał się w kolano, poprawiał wypłowiałą czapkę i patrzył, patrzył. Bohdan zauważył straszną ironię w porównaniu wspaniałości gmachu i otoczenia z tym biedakiem ulicznym. Chłopczyna spoglądał na Burg jak na cud świata, jak na rzecz niedostępną dla niego całkowicie. A patrzył chciwie, z widoczną rozkoszą, z zachwytem, niemal z pobożnością. Bohdana myśl nagła tchnęła niemile. – Ten obdartus... to ja! Wybuchnął złym śmiechem - i odszedł. Niesmak potęgował się. Myśl buntowała uczucia. Słyszał wewnętrzny jej szept. – Po co ty łazisz, biedaku zrujnowany? To już dla ciebie tylko świat snów. Po coś był na balu?... Ty - oficjalista! Pożegnaj się z wielkim światem, miej dumę... Nie bądź nędzarzem, szukającym zmiłowania pod pańskim progiem... – Porzuć złudzenia. Idź w swój istotny świat, o dawnym środowisku zapomnij. – Młodzieniec wstrząsnął się, jak pod zimnym prysznicem. Duma wezbrana złością ugryzła go boleśnie. – Prawda! Prawda! Po co ja tu?! Żal niesłychany błagał o litość, ale trzeźwa rzeczywistość chłostała. Obowiązek zaczął go coraz ostrzej tyranizować swą mową. – Przyjechałeś uczyć się, korzystać; płacą za ciebie, a ty – hulasz?!... Serce zalała mu krew. Duma cisnęła mu do oczu straszny widok zrujnowanego Czerczyna, matkę opuszczoną, biedną, bankrutkę po dwóch synach i jego samego pod zgiętym karkiem pod drzwiami magnackiego zamku. Cisnęła mu nędzę przyszłych upokorzeń, wiecznej żebraniny i pukania do łaskawości milionowego wuja, ordynata. Cisnęła mu wzgardę i niechęć. Pokusa dawała mu słodkie nadzieje. Duma rzucała obelgę. Bohdan snuł się obok Burgu niby pijany. Chciał wyrwać pokusę z piersi, ale i dumę chciał odrzucić precz. Obie mu dokuczały. Zjawa upadłego Czerczyna zwyciężyła. Michorowski stanowczym krokiem ruszył przed siebie, mijając pałac. Wtem zobaczył, że chłopak z gazetami ucieka, ile sił starczy. Papiery rozpadały się po drodze. Bodzio się obejrzał. Szyldwach w bramie pałacu stał przed swą budką i prezentował broń. Ukazał się odkryty powóz, w nim zaś cesarz i arcyksiężniczka Maria Beatrycza. Młodzieniec stanął jak zdrętwiały. Paru przechodzących mężczyzn odkryło głowy w ukłonach. Bohdanem szarpnął nagły wstyd. Wtem spotkał wzrok arcyksiężniczki. Wzrok chłodny, obojętny, matowy, taki sam, jakim patrzyła na szyldwacha w bramie. Zanim ochłonął, zobaczył już daleko lśniący powóz i duży kapelusz Beatryczy. – Nie poznała mnie. Śmiech szyderczy, wściekły, śmiech zwyciężonej dumy zatargał jego piersią. – Dobrze ci tak, ośle!... - wyrzucił Bodzio przez zwarte zęby. Jednocześnie uczuł ulgę niezmierną, jakby przebudzenie po śnie, w którym się topił. Odrodzony na nowo, z obrazem miłowanej idei w duszy, opuścił Burg. Wracał do realności.
|