| abstract
| - 4 Tuż wzlata drugi, ogląda i chwali Wielkość Onego, co w nim miłość nieci, I Dobroć wieczną, co go doskonali. 7 Jako rój pszczelny raz po raz się wkwieci I znów polata nad pąkiem koliście, Miód urabiając z kwiatu słodkiej śnieci, 10 Tak owy hufiec między piękne liście Wpadał i wzlatał, i ginął w bezmiarze, Gdzie miłość jego mieszka wiekuiście. 13 Z płomieni żywych były jednych twarze, A skrzydła złote; drugi huf był w bieli: Żadna biel śnieżna z nim nie stanie w parze. 16 Stopień po stopniu schodzili anieli W głąb Róży: gońce miru i pogody, Które powiewem skrzydeł wciąż garnęli. 19 Nie stanowiły dla wzroku przeszkody Ani dla światła te przez blasków morze Ciągle płynących aniołów pochody. 22 Bo skroś wszechświata wnika Światło Boże I wedle zasług różnie się rozdziela, A nic mu stanąć oporem nie może. 25 Owo królestwo ciszy i wesela, W lud starożytny i w lud nowy strojne, Wzrok i myśl swoją w jeden cel zestrzela. 28 O ty w jedynej skrze światło potrójne, W którym się miłość duszyczek zażega, Spójrz, w jaką padół nasz wplątany wojnę! 31 Jeśli z dzikiego barbarzyńcy brzega, Który Helice gwiazda w jednej dobie Z najukochańszym swym synem obiega, 34 Widząc Rzym w hardej pałaców ozdobie, Zdumiewali się gmachom Lateranu, Który był wówczas przedniejszy na globie — 37 Mnie, com z ludzkiego do bożego stanu I z doczesności leciał wieczność witać, Z florenckich granic w kraj oddany Panu, 40 Jakież musiało osłupienie chwytać! Zdumiony, szczęśliw, zapatrzony w Róży, Czekałem, nierad ni słuchać, ni pytać. 43 Jak pielgrzym, stając u celu podróży — U ślubowanej świątyni, wesoło Układa sobie, co doma powtórzy, 46 Tak ja, ku żywym blaskom wznosząc czoło, Po stopniach kwiatu wzrok puszczałem strażą W górę i na dół, i znowu wokoło. 49 Widziałem lica, co się kochać każą, Własnym uśmiechem i Skrą Bożą śliczne, Z gestem, gdzie godność i wdzięk się kojarzą. 52 Znałem już raju architektoniczne Kształty, lecz skupić się chciałem daremnie; Pociągały mię piękności zbyt liczne. 55 I nowa chęć się zapaliła we mnie, Aby zapytać o coś mojej pani, Co mi świtało w myśli nieforemnie. 58 Jednegom czekał — drugie wziąłem w dani: Oto w jej miejscu stał mąż siwobrody, W bieli jak owi duchowie wybrani. 61 Szczęściem kraszone oczy i jagody, A gest miał taki jak ojciec do dzieła Przynaglający swe czułe zachody. 64 „Gdzie ona?" — pytam, widząc, że zniknęła. „By ci ukoić ostatnie tęsknoty, Z siedzib mię moich Beatrycze pchnęła — 67 Tak rzekł i dodał: — Spójrz w szczyt Róży złotej; Tam w rzędzie trzecim ujrzysz ją na tronie, Który zdobyła zasługą swej cnoty". 70 Milcząc ku owej obracam się stronie: Widzę ją w blasku, co naokół krąży, I w świateł własnych ognistej koronie. 73 Od wyżyn nieba, które piorun drąży, Aż po najgłębsze dno morskiego łona, Krótszą zapewne drogą promień dąży, 76 Niźli ode mnie teraz była ona; Lecz mimo przestrzeń tę postać mej pani Była mi widna, niczym niezmącona. 79 „O święta moich porywów przystani! Aby mię zbawić, ponosiłaś trudy; Pozostawiłaś swe ślady w otchłani. 82 Jeśli mi dano dziwami i cudy Wzrok cieszyć, mocy twej i uprzejmości Zawdzięczam łaskę tę dzisiaj i przódy. 85 Przez cię z niewoli wszedłem do wolności, Stąpając wiernie po każdej ścieżynie, Która pod duszy swobodę się mości. 88 Wspieraj mię, czuła, teraz i w godzinie, Gdy dusza moja, od cię wziąwszy leki, Z ciała się mego ku tobie wywinie". 91 Tak się modliłem; a ona z dalekiej Strony uśmiechnie się i znów do zdroju Twarz swą obraca, płynącego w wieki. 94 A starzec do mnie: „Byś po długim znoju Z łaski mych uczuć oraz jej pacierzy Ostatecznego ujrzał cel pokoju, 97 Niech wzrok po stopniach wirydarza zbieży, Bo tak, hartowny w najjaskrawszym żarze, Łacniej z promieniem boskim się sprzymierzy. 100 Królowa Niebios, której niosłem w darze Serce, pozwoli; łaska jej obfita. Wiedz, Bernard jestem, który z tobą gwarzę". 103 Jako gromadka pielgrzymów, gdy wita Twarz wierzytelną Chrysta w Weronice I w wizerunek, patrzenia niesyta, 106 Pogląda, pasąc nim chciwe źrenice: „O Panie Jezu, o Boże prawdziwy, Tak wyglądało Twoje święte lice?..." 109 Taki ja byłem, patrząc w płomień żywy Miłości męża, co przez zapatrzenie Na świecie mirem rajskim był szczęśliwy. 112 „O synu Łaski! Ubłogosławienie — Tak mówił starzec — znane ci nie będzie, Póki poglądasz na dół między cienie. 115 Lecz spójrz ku górze; tam w najwyższym rzędzie Obaczysz Panią, którą za królowę Uznają święci po niebios krawędzie". 118 Podniosłem oczy; a jako wschodowe Części niebiosów o godzinie świtu Są bielsze, niż gdzie słońce skłania głowę, 121 Tak, niby z dolin patrząc do gór szczytu, Punkt ujrzę w szczycie różanego pręgu, Jaśniejszy listek Róży śród rozkwitu. 124 A jak tam, gdzie ma wzejść dyszel zaprzęgu, File:Par 31 madonna.jpg Co nim Faeton władał niedołężny, Blask bije przeciw reszcie widnokręgu, 127 Tak sztandar miru tej niebieskiej księżnej W środku rozbłyskał, gdy w bledsze purpury Stopniowo schodził cały strop okrężny. 130 A w owym środku z rozwartymi pióry Anieli w liczbie pląsali bezkreśnej, Każden odmiennych blasków i figury. 133 Do tych igraszek anielskich i pieśni Śmiała się piękność, a to jej wesele Brali w swe oczy duchowie niebieśni. 136 Choćbym wymowę tę dostał w udziele Co wyobraźnię, jeszcze te najświętsze Rozkosze będę opiewał nieśmiele. 139 Bernard, me oczy na najwyższym piętrze Widząc utkwione w żarów jego żary, Sam zwrócił ku niej źrenice gorętsze, 142 Za czym i moje rozpłoną bez miary.
|